Nieprawdopodobne historie


Sara, Ng’hwani, Witness, Asha… osoby z albinizmem, które niosą ze sobą nieprawdopodobne historie i doświadczenia. Jak każdy z nas proszą o miłość i szacunek. Wypatrują kogoś, kto spojrzy na nie życzliwie. Potrzebują wewnętrznej pewności, że są kochane, że mają dla kogo i po co żyć. Spotkaliśmy je, nie są już dla nas tylko bezimiennymi przechodniami, mamy je w sercu, w modlitwach. Chcielibyśmy, by byli również bliscy Wam.

Sara – 5-letnia dziewczynka, o głębokich oczach, w sukieneczce jak z bajki, choć nieco przypłowiałej, tańcząca bez muzyki, swobodna… Taką Sarę spotkaliśmy po raz pierwszy na jednym z seminariów o albinizmie jakie tutaj organizujemy. Zrobiliśmy jej mnóstwo zdjęć, tak zachwycała. Przyjechała z tatą, który gdy tylko nadarzyła się okazja, chciał (tak nam się wtedy wydawało) oddać nam dziecko pod opiekę, tak zwyczajnie się jej pozbyć. Po wysłuchaniu ich historii szybko zmieniliśmy zdanie. Tata obawiając się o bezpieczeństwo córki, ukrywał ją w domu. Słyszał jak ludzie wypytują się o białe dziecko. Wiedział co to znaczy. Wiedział, że w jego chatce, położonej daleko od innych zabudowań, dziecku grozi niebezpieczeństwo okaleczenia lub nawet śmierci. Słyszał przecież o wielu takich przypadkach. Wiedział, że sam nie da rady dziecka wykształcić. Należy tu wspomnieć, że mama porzuciła Sarę zaraz po urodzeniu i to tylko dlatego, że była inna – biała. Błagał nas o pomoc, by przede wszystkim dać Sarze bezpieczeństwo i możliwość edukacji, by w przyszłości mogła godnie żyć. Miło jest teraz patrzeć jak Sara rozkwita, jak się uczy i integruje z innymi dziećmi.

Ng’hwani – 17-letni chłopiec, w wieku 6 lat został przywieziony do specjalnego ośrodka Buhangija dla dzieci i młodzieży niedowidzących, głucho-niemych oraz z albinizmem. Wtedy to ostatni raz widział rodziców. Nigdy więcej go nie odwiedzili, nie okazali zainteresowania i oznak życia. Pozbyli się „problemu”. Ng’hwani zgaduje skąd pochodzi, wydaje mu się, że ma dwóch braci. Pamięć go trochę zawodzi, a czas rozmył wspomnienia. Po zakończeniu szkoły podstawowej nikt nie przyjechał go odebrać. Nie miał gdzie iść. Po raz drugi poczuł się porzucony. Ma mocno nadwyrężone zdrowie wynikające również z niedożywienia. Mimo wszystko na jego twarzy można zauważyć delikatny uśmiech, taką kropelkę nadziei i radości. Dzisiaj jest z nami, w Tandze. Jesteśmy jego rodziną, najbliższymi dla niego osobami. To zaszczyt.

Witness – 27-letnia kobieta, którą spotkaliśmy w szpitalu onkologicznym, z niedawno usuniętym naciekiem na policzku, z wyrokiem złośliwego nowotworu, bez pieniędzy, bez ubezpieczenia. Straciła niedawno dwójkę starszego rodzeństwa z albinizmem – zmarli na raka. Wszyscy bez skończonych szkół, bez zawodów, mogli pracować tylko w polu, w zabójczym dla nich słońcu. Dziś jest już po drugiej serii chemii, po trzeciej może będzie miała szansę na operację i ufamy zwycięstwo z nowotworem.

Asha – 15-letnia, która do 13 roku życia pozostawała w ukryciu, w domu. Nie chodziła do szkoły, nie spotykała się z rówieśnikami i innymi ludźmi. Rodzice w ten sposób chcieli ją chronić. Kiedy trafiła do nas, była niesamowicie zagubiona, przestraszona, owinięta chustą, która wydawało się nam, miała ją ukryć przed światem. Niechętnie rozmawiała, unikała kontaktu wzrokowego. Do dziś się wstydzi, ale przez ostatnie dwa lata zrobiła duże postępy. Nauczyła się czytać i pisać. Przystąpiła do państwowego egzaminu pozwalającego jej dołączyć do piątej klasy szkoły podstawowej. Jest niesamowicie szczęśliwa, że może chodzić do szkoły.

To kilka postaci, wyjętych z blisko 62 milionowego kraju – Tanzanii. Kraju pięknego i różnorodnego. Znanego przede wszystkim z Kilimandżaro, Serengetti, Jeziora Wiktorii oraz Zanzibaru. Zamieszkałego przez około 120 grup etnicznych. Można spotkać tu wiele różnych wyznań i religii. Wydawać by się mogło zatem, iż Tanzańczycy doskonale powinni radzić sobie z przyjęciem różnorodności oraz z szacunkiem do każdego człowieka, do każdego życia. I teoretycznie, oficjalnie tak jest. Dlaczego ośmielam się tak twierdzić? Otóż jeszcze dziś, wiele osób w Tanzanii ucieka się do czarów, magii i zabobonów, korzysta z pomocy szamanów. Uważa się tu dość powszechnie, że osoby z albinizmem mają magiczną moc, a specjalnie przygotowany eliksir z ich ciała może wyleczyć z choroby, zapewnić bogactwo, szczęście czy władzę. Są oni zatem atakowani, okaleczani a nawet zabijani. Nie czują się bezpieczni, boja się o życie swoje i swoich najbliższych. W związku z tym dziecko z albinizmem jest w większości dla rodziców znakiem nie błogosławieństwa, a wręcz przekleństwa i nadchodzących problemów. Ze względu bezpieczeństwa dzieci oddawane są do specjalnych ośrodków, często przepełnionych i o bardzo prymitywnych, wręcz spartańskich warunkach. Osoby z albinizmem są dyskryminowane, marginalizowane i wyśmiewane. Trudno im jest funkcjonować w społeczeństwie, nie mogą znaleźć pracy, bywa, że nie są przyjmowani do lekarza, odmawia im się najprostszych usług. Oczywiście wszystko to nieoficjalnie. A czym tak naprawdę jest albinizm? To uwarunkowany genetycznie brak melaniny, czyli pigmentu nadającego skórze, oczom, włosom koloru. Osoby z albinizmem mają bardzo słaby wzrok, oczopląs, muszą chronić swoją skórę przed nadmiernym napromieniowaniem, by uniknąć chorób skórnych, w tym bardzo powszechnego wśród nich raka skóry.

W obliczu takiej sytuacji, kierowani bardzo indywidualnymi, również tymi wspomnianymi wyżej, historiami spotkanych ludzi, obok których nie sposób przejść obojętnie, Stowarzyszenie Misji Afrykańskich postanowiło swoją posługą zmieniać życie osób z albinizmem. Zaprosili do współpracy również nas, siostry loretanki. Tak właśnie powstała Tanga (w suahili – żagiel) – dom dla 16 dzieci i młodzieży z albinizmem. Dom, w którym każdy może poczuć się chciany i kochany, w którym można spokojnie uczyć się, rozwijać talenty, odpoczywać, po prostu zwyczajnie żyć.

Kabula, Tatu, Regina, Agnes, Felista, Nyakahoja, Ngasa, Nasry, Simon, Martin, Matekele, Asha, Sylvester, Kabula, Teleza, Lilian, Jenifer, Ng’hwani, Nyanzobe, Pendo… to nasza młodzież. Lista osób, do których docieramy wciąż rośnie. Rośnie też nasza radość z tworzenia takiej właśnie rodziny. Domu, który przywraca godność, daje poczucie bezpieczeństwa i nadzieję na lepsze jutro. Współtworzenie Tangi to dla mnie zaszczyt. To moja misja miłości dla tych maluczkich, niechcianych i pogardzanych – być dla nich mamą, siostrą, przyjaciółką, wskazywać właściwy kierunek, by w przyszłości mogli wziąć życie w swoje ręce, by złapali właściwy wiatr do łodzi ich życia. To niezwykle życiodajna posługa, za którą zawsze będę Panu Bogu wdzięczna.

Zapraszamy Was Kochani do współtworzenia naszej misji, do włączenia się w życie rodziny Tanga.

s. Amelia Jakubik CSL